In memoriam
Ks. prof. dr hab. Konrad Rudnicki
2.07.1926 (Warszawa) - 12.11.2013 (Kraków)
Wybitny intelektualista i człowiek głębokiej wiary, po mistrzowsku łączył
wysiłki dla pogłębiania wiedzy o Wszechświecie i dla wzrostu w sferze
etycznej. Z zapałem i entuzjazmem pomagał ludziom stawać
się coraz lepszymi i coraz bardziej oświeconymi.
Nic nie wzrusza nieba bardziej, jak śmierć astronoma!
Smuci się Księżyc, że go nie zobaczy na ścieżkach mknących gdzieś do telesko-pów
i smuci się Słońce, że go nie wzbudzi o świcie.
Przykro Marsowi, że nie kwitnie życiem i Wenus smutno, że go nie rozmarzy.
Łzy puści kometa, z którą jest po imieniu, a nawet Saturn, co w każdym swym
pierścieniu, gromadzić dalej chciałby jego myśli złote.
Rozpływa się w żalu cała Droga Mleczna i łezkę roni zacna Andromeda.
Galaktyki Jagiellońskie, spowite w swe szaty pyłowe, swój głęboki smutek
kumulują w sobie.
Wszechświat też cały, co sam może nie świadom jest granic swojego rozwoju,
pewnie smuci się także, jeśli liczył na to, że nasz Konrad w nieskończoność go
będzie badać i przybliżać światu.
I my wszyscy, też dzieci Wszechświata, smucimy się bardzo tym odejściem Brata.
(Bogdan Wszołek)
Nic nie wzrusza nieba bardziej, jak śmierć astronoma
Bogdan Wszołek
Tytułowe słowa wypowiedziane przez „ucznia” nad trumną „mistrza” oddają
nastrój towarzyszący odejściu Konrada Rudnickiego, genialnego człowieka o
ogromnej wiedzy i przeogromnej życzliwości.
Zaduma nad Wszechświatem, zwłaszcza jego ewolucją i ustawiczną dążnością do
harmonii, zawsze pomagała człowiekowi w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: jak
żyć? Wiele wskazuje na to, że dobre życie zasadza się z jednej strony na wysiłku
dla pogłębienia wiedzy o otaczającym świecie, z drugiej na pracy dla wzrostu w
sferze etycznej. Ludzie, którzy podejmują oba wysiłki jednocześnie należą do
rzadkości, ale to oni mają największe szanse na szlachetne spełnienie się dla
dobra świata. Konrad Rudnicki był wspaniałym przykładem człowieka
urzeczywistniającego zrównoważony rozwój w obu tych istotnych obszarach i swoim
przykładem pięknie ilustrował prawdę, że gwarantem prawdziwego postępu jest
człowiek coraz lepszy i człowiek coraz bardziej oświecony.
Konrad Rudnicki wychował się w rodzinie o poglądach silnie lewicowych.
Podczas wojny zgłosił się, jeszcze jako nieletni, do partyzantki. Walczył z
Niemcami w oddziałach Gwardii Ludowej. Niezależnie w jego domu rodzinnym
przechowywano Żydów. Schwytany podczas jednej z bitew został skazany przez
niemiecki sąd polowy na karę śmierci i tylko cudownym zbiegiem okoliczności
uniknął egzekucji. Po wojnie podjął studia na Uniwersytecie Warszawskim i w 1949
roku ukończył je zdobywając tytuł magistra astronomii. Najmocniejszy wpływ na
jego rozwój astronomiczny mieli Włodzimierz Zonn (w Warszawie) oraz Fritz Zwicky
(w California Institute of Technology w Pasadenie). Jako młody astronom
przeszedł transformację od ateizmu do wiary w Boga i stał się gorliwym
chrześcijaninem. Zdobył odpowiednie wykształcenie teologiczne i został
wyświęcony na księdza w ramach Staropolskiego Kościoła Mariawitów.
Konrad Rudnicki był astronomem, teologiem oraz metodologiem i historykiem nauki.
Studia odbył w Uniwersytecie Warszawskim oraz w Mariawickim Seminarium Duchownym
w Płocku. Pracował na Uniwersytecie Warszawskim, California Institute of
Technology w Pasadenie, Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, Wyższej Szkole
Środowiska w Bydgoszczy. Jako visiting professor prowadził badania w
Mathematisch-Physykalisches Institut w Dornach oraz Rice University w Houston.
Pełnił liczne funkcje duszpasterskie. Jest autorem lub współautorem ponad 130
publikacji w językach kongresowych, w tym wydanego w Rosji i Stanach
Zjednoczonych podręcznika astronomii gwiazdowej i około 400 podręczników,
książek, broszur i artykułów w języku polskim. Do jego osiągnięć w dziedzinie
astronomii należy opublikowanie w roku 1972 najgłębszego w owym czasie przeglądu
galaktyk w tzw. Polu Jagiellońskim. Jest odkrywcą komety nazwanej jego
nazwiskiem. W dziedzinie teologii opracował pierwsze krytyczne wydanie objawień
Marii Franciszki Kozłowskiej. W dziedzinie metodologii nauk jego naukowym
testamentem jest monografia o zasadach kosmologicznych. Był członkiem wielu
towarzystw naukowych, między innymi Międzynarodowej Unii Astronomicznej i
Powszechnego Towarzystwa Antropozoficznego. Został wybrany członkiem Wolnej
Europejskiej Akademii Nauk. Otrzymał wiele odznaczeń wojennych i cywilnych,
między innymi honorowe obywatelstwo Izraela.
Konrad Rudnicki podczas sesji naukowej „Człowiek i
Wszechświat” w towarzystwie Michała Hellera i autora. Sesję zorganizowano w
Krakowie w dniu 15.10.2011 roku dla uhonorowania Konrada Rudnickiego w 85-lecie
jego urodzin. (fot. A. Kołodziejczyk)
Każdy, kto miał przyjemność i zaszczyt współpracować z profesorem Rudnickim
wspomina to z wielką wdzięcznością. Jako wybitny uczony i wspaniały wychowawca
młodzieży był dla współpracowników mentorem, mistrzem, doradcą i przyjacielem.
Był dużo więcej niż zasłużonym astronomem. Otworzył nowe dziedziny badań, ma
ogromny dorobek, na trwale zapisał się w światową naukę i pozostawił po sobie
szkołę uczniów. Jest ojcem tego wszystkiego, co dziś wielkie w polskiej
astronomii. Zostawił podręcznik tłumaczony na kilka języków, na podstawie
którego, wykłada się na wielu uczelniach świata. W Obserwatorium Astronomicznym
Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie pracował przez większość swego aktywnego
życia, zainicjował badania galaktyk i ośrodka międzygalaktycznego. Tematyka ta
podniosła prestiż ośrodka i dała mu wysoką międzynarodową pozycję. Dwie ostatnie
książki Konrada Rudnickiego: „Zasady kosmologiczne” (2002) oraz „Człowiek i
Środowisko” (2008), mają wartość ponadczasową, której pełne odkrycie i
zagospodarowanie ma dopiero nastąpić.
Konrad Rudnicki był równocześnie wysokiego formatu naukowcem i wspaniałym
popularyzatorem astronomii. Równie często głosił referaty na poważnych
konferencjach naukowych, jak na spotkaniach dla miłośników astronomii i podczas
różnego rodzaju występów publicznych. Był członkiem wielu naukowych towarzystw
astronomicznych, ale także stowarzyszeń skupiających amatorów zainteresowanych
astronomią. Swoje dzieła i artykuły w równej mierze adresował do uczonych, co do
studentów, uczniów i miłośników astronomii. W obszarze działań edukacyjnych
warto wymienić cho-ciażby: budowę w okresie młodzieńczym (podczas II wojny)
amatorskiego obserwatorium astronomicznego w Dobrej Wodzie pod Sulejówkiem,
redakcję Uranii, działalność w ramach Polskiego Towarzystwa Miłośników
Astronomii, autorstwo wielu wydań podręcznika astronomii dla klas maturalnych,
autorstwo niezliczonych artykułów popularyzujących astronomię na łamach wielu
czasopism popularno naukowych, udział w jury na wielu olimpiadach i konkursach
astronomicznych dla młodzieży.
Na niebie zostawił kometę „Rudnicki”. Na ziemi, w Jerozolimie, rosnące drzewo
Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. U swoich synów serdeczną pamięć i
naśladowanie ojca. Wśród uczniów i naukowych dzieci pozostaje niedoścignionym
wzorem do naśladowania, jeśli idzie o sposoby dociekania prawd, umiejętności ich
obrony oraz dzielenia się nimi. Pokolenia następców będą czerpać ze skarbnicy
jego wiedzy, spisanej w licznych książkach i czasopismach. Każdy, kto miał
okazję go poznać, nie tylko ma z tego satysfakcję i dobre wspomnienia, ale czuje
jakąś jego szlachetną cząstkę w sobie.
Konrad Rudnicki został pochowany w dniu 19 listopada na
Cmentarzu Rakowickim
w Krakowie (kwatera LXV, rząd 8, grób 37).
Konrad Rudnicki (1926 2013) – kilka wspomnień
Krzysztof Maślanka
Przed ponad dwoma laty, na prośbę dr. Bogdana Wszołka, wieloletniego
współpracownika i przyjaciela Konrada Rudnickiego, napisałem krótki artykuł
dedykowany Profesorowi „z okazji urodzin, wraz z życzeniami wielu dalszych lat
owocnej aktywności”. Niniejszy tekst jest rozbudowaną wersją tamtego.
*
Wiedzieliśmy, że jesienią 2007 roku (11 listopada) Konrad doznał rozle-głego
zawału serca. Wkrótce jednak wrócił do swych licznych obowiązków. Metodyczny i
pracowity nie uważał wcale, że słabnące siły są dostatecznym powodem, by chociaż
trochę zredukować częste wyjazdy, spotkania, wykłady. (Ostatni swój wykład
wygłosił niespełna tydzień przez śmiercią.) Spotykałem go też regularnie na
posiedzeniach Rady Naukowej Instytutu Historii Nauki PAN w Warszawie w Pałacu
Staszica. Do sali obrad przychodził zawsze jako pierwszy. Referował sprawy m.
in. przewodów doktorskich, komentował też trafnie rozmaite problemy. Przygotował
też referat na doroczną konferencję „Filozofia kosmologii. Wokół myśli Michała
Hellera”, który zamierzał wygłosić 6 grudnia 2013 r. Tytuł tego referatu
brzmiał: Istota kosmologii w zaskakującym ujęciu książki Michała Hellera
„Filozofia kosmologii”. Zamiast tego referatu planowane jest krótkie
wspomnienie, które przygotował uczeń i pierwszy doktorant Konrada – prof. Piotr
Flin.
*
Każde odejście bliskiego, a tym bardziej niepospolitego człowieka wywołuje
nową falę wspomnień. Przytoczę tu kilka epizodów.
Po raz ostatni widziałem Konrada w Collegium Novum w piątek, 20 września 2013
r., przed rozpoczęciem konferencji na temat historii matematyki. Powiedział mi
wtedy, że dokonał jakiegoś matematycznego spostrzeżenia, które chciałby ze mną
skonsultować podczas osobnego spotkania. (Użył chyba słowa „odkrycie”, ale nie
powiedział nic więcej.) Zgodziłem się oczywiście, zastrzegając jedynie, że mogę
się okazać niekompetentny. Do tego spotkania nigdy już nie doszło. Nie wiem i
nigdy nie dowiem się, czego to odkrycie mogło dotyczyć.
Z kolei dwa lata wcześniej, było to chyba w Święto Niepodległości 11 listopada
2011 r., spotkałem Konrada z żoną Teresą na ulicy Sławkowskiej w Krakowie. Miał
wtedy trochę problemów z chodzeniem, więc żeby oszczędzać siły, używał czasami
fotela na kółkach. Tak było i tym razem. Odprowadziłem ich do domu przy ul. Św.
Sebastiana. Po drodze Konrad powiedział: „Wybrali mnie ostatnio do Komitetu
Historii Nauki i Techniki PAN. Kadencja trwa tam 3 lata. Więc muszę żyć jeszcze
co najmniej 3 lata”.
Ale los nie pozwolił zrealizować tego planu i podarował Mu jedynie dwa lata i
jeden dzień.
*
Każdy z nas spotyka w ciągu życia tysiące ludzi. Większość z nich pojawia się
na krótko i szybko odchodzi do swych spraw. W pamięci tli się jeszcze ślad po
nich, ale z czasem i on zanika. Jednak spotkanie kogoś niebanalnego, mimo
względnie rzadkich potem kontaktów, pozostawia trwały ślad. Wiemy z pewnością,
że bylibyśmy inni nie spotkawszy tego kogoś.
Wydaje mi się, że jest jeszcze inny aspekt natrafienia w życiu na szczególnie
niebanalnego człowieka. Pamiętamy wtedy dokładnie moment pierwszego z nim
spotkania oraz kilku kolejnych. Tak właśnie było z Konradem Rudnickim.
Gdzieś wiosną 1972 roku poszedłem na wieczorną prelekcję w krakowskiej siedzibie
Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii. Odbywały się one w poniedziałki
przy ulicy Solskiego 30 o dziewiętnastej. Ten nieistniejący już dzisiaj lokal
miał swoją niepo-wtarzalną atmosferę. Dla mnie było to wejście w dorosłe życie,
w krąg ludzi, którym wiele zawdzięczam. Konrad Rudnicki, wtedy docent
krakowskiego Obserwatorium Astronomicznego, mówił o jakiejś niedawnej paryskiej
konferencji (dokładniej: kolokwium) poświęconej rozmieszczeniu gromad galaktyk.
Byłem wtedy w drugiej klasie liceum, nie rozumiałem wielu szczegółów,
zapamiętałem głównie kolorowe transparencje, ale mimo to poczułem, że stoję u
progu prawdziwej nauki. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że słucham inicjatora
programu głębokiego przeglądu galaktyk znanego w świecie jako Pole
Jagiellońskie, odkrywcy komety C/1966 T1, współpracownika Włodzimierza Zonna i
ucznia sławnego Fritza Zwicky’ego, syna lewicowego pisarza Lucjana Rudnickiego
(którego powieść Stare i nowe była wcześniej moją lekturą szkolną), teologa,
człowieka, który w czasie wojny, wraz z matką, ratował Żydów, a także partyzanta
Gwardii Ludowej i Armii Ludowej. (Miał wówczas zaledwie 16 lat.) Do końca
lojalnie poważał swego dowódcę z tamtych czasów, Mieczysława Moczara, pomimo
generalnie niechlubnej roli, jaką ten odegrał w powojennej Polsce, zwanej
Ludową, a zwłaszcza w czasie wydarzeń z roku 1968. Zapytany, czy może jest z
Moczarem „na ty”, odpowiedział: – Nie, my jesteśmy „na wy”.
Mając taką przeszłość i takie koneksje, mógł, jak wielu innych, zacząć robić po
wojnie łatwą i skuteczną karierę. Tymczasem wybrał astronomię, a po kilkunastu
latach został duchownym zgromadzenia Mariawitów.
Drugie spotkanie jest w mojej pamięci równie wyraźne. Było to 4-go kwietnia 1974
roku, finał XVII tej Olimpiady Astronomicznej w chorzowskim Planetarium.
Organizatorzy zaprosili Konrada, który wygłosił wtedy dla uczestników olimpiady
krótką prelekcję. Zapamiętałem jedną tezę, którą z naciskiem przedstawił:
„Zawodowy astronom powinien umieć i lubić skutecznie liczyć”. Było to trafne,
niezbędne uzupełnienie nieznanego mi wtedy jeszcze powiedzenia Tadeusza
Banachiewicza: Observo ergo sum. Dla mnie natomiast – o czym wtedy jeszcze nie
mogłem wiedzieć – były to słowa prorocze, jako że z czasem przeszedłem od
astronomii i kosmologii do teorii liczb.
Potem, w zabytkowym budynku starego Obserwatorium przy ul. Kopernika 27,
słuchałem Jego wykładu z astronomii ogólnej i sferycznej na pierwszym roku
studiów (1974/75) – wykładu, który wszyscy doceniliśmy szczególnie wtedy, gdy,
wskutek planowego wyjazdu wykładowcy, zorganizowano zastępstwo. Wtedy dopiero,
przez wyraźny kontrast, zobaczyliśmy rzetelność Jego wykładów.
Z mniej poważnych epizodów pamiętam kilka. Chyba na drugim roku studiów mieliśmy
praktyczne ćwiczenia z astronomii sferycznej w chorzowskim Planetarium. Koledzy
z mojego roku pojechali wcześniejszym pociągiem, ja i Konrad (dla mnie wtedy
jeszcze: docent Rudnicki) dojechaliśmy później. Okazało się, że zamówiony pokaz
w Planetarium ma być już za parę minut, a my jesteśmy dopiero na stacji
kolejowej. Konrad powiedział do mnie wtedy, gdy szybko maszerowaliśmy przez
pusty chorzowski park: „Wie pan, gdybyśmy się teraz puścili biegiem, to byśmy
zdążyli na czas!” Było to niewątpliwie logiczne. Poczułem się dowartościowany
tym oświadczeniem, choć w duchu życzyłem sobie, żeby jednak nie doszło do
gonitwy docenta i studenta.
Pamiętam też jakąś nieformalną naukową dyskusję w małym gronie w kuchni
Obserwatorium przy ul. Orlej na Bielanach na początku lat osiemdziesiątych.
Konrad, wtedy już profesor, uczestniczył w niej aktywnie, ale jednocześnie
pracowicie oddzielał kawałek żółtego sera (towar wówczas rzadki i luksusowy) od
oblepiającego go czerwonego wosku. Potem nieoczekiwanie zapytał, czy ktoś ma
przy sobie kawałek sznurka. Podano mu jakąś nitkę, którą zgrabnie owinął tym
woskiem robiąc maleńką świeczkę. Z powagą zapalił ją i z figlarnym uśmiechem
zapytał (a dzień był słoneczny): – Czy nie uważacie, że dyskusja przy świecy
jest bardziej nastrojowa?
Zniewalająco logiczna uwaga…
Bibliotekę Obserwatorium prowadził wtedy ceniony tłumacz książek, Marek
Krośniak. Dla ewidencji wyłożył w czytelni wielki zeszyt wraz z prośbą o podpisy
odwiedzających, „z których zwolnieni są tylko niepi-śmienni”. Ludzie wpisywali
się lub nie, ale Konrad nigdy nie zaniedbał tego. Co ciekawe, każdy Jego podpis
był uczyniony innym charakterem pisma, jakby podpisywały się różne osoby.
Któregoś dnia podpisał się przekornie jako „Kąrad”.
Był jednocześnie bardzo życzliwy, ale też bezkompromisowy. Z końcem lat
osiemdziesiątych, już jako asystent, oprowadzałem wycieczkę szkolną po terenie
Obserwatorium. Był pogodny wieczór. W kopule teleskopu Maksutowa spotkałem
Konrada – wtedy dyrektora Instytutu. Zaaferowany tłumaczyłem szczegóły montażu
teleskopu, pokazywałem też zwiedzającym Księżyc. W pewnej chwili Konrad odwołał
mnie na bok i dyskretnie szepnął do ucha: „Nie chcę panu psuć opinii przy
obcych, ale teleskop należy poruszać trzymając za uchwyty, a nie za tubus”. Jako
(wtedy jeszcze) kosmolog teoretyk oraz początkujący matematyk z pokorą przyjąłem
tę słuszną uwagę wytrawnego obserwatora.
Zdumiewająca była Jego uczciwość. Kiedy w latach 1979 1980 odbywałem staż w
Obserwatorium Konrad zaproponował mi pracę przy organizowaniu wyjazdów studentów
na krótką praktykę na Zachodzie – rzecz wówczas dla młodych ludzi atrakcyjna i
nieoczekiwana. Zgodziłem się i podpisałem stosowną umowę na jakąś niewielką
kwotę. Pracy przy tym nie było dużo, co więcej kiedy wszystko było gotowe,
wówczas, z jakichś niezależnych powodów okazało się, że wyjazdy studentów
anulowano „na wyższym szczeblu”. Zapomniałem o tej sprawie. Mimo wszystko Konrad
osobiście przyszedł do mnie i wręczył mi kwotę z umowy. Zaprotestowałem, że
przecież nic z tego nie wyszło. – Nie szkodzi, zawarliśmy pisemną umowę i muszę
się z niej wywiązać.
Pamiętam też rozmowę sprzed trzech lat w Warszawie, w małej klitce Pałacu
Staszica użytkowanej przez kilkanaście osób oraz dwie albo trzy redakcje
wydawanych przez mój Instytut periodyków. Do rozpoczęcia obrad Rady Naukowej IHN
PAN było jeszcze sporo czasu. Prócz żony Konrada, Teresy, była tam jeszcze,
zmarła przedwcześnie, dr hab. Grażyna Rosińska (1937 2013). Konrad wspominał
jeden ze swych pobytów w Ameryce w latach sześćdziesiątych. Otóż, w rozmowie z
miejscowymi naukowcami, podczas posiłku, Konrad poprosił, by mu podano czajnik.
Zapomniał jednak angielskiego słowa kettle i odruchowo powiedział po polsku:
„czajnik”. Zdziwieni amerykańscy koledzy zapytali wtedy, czy nie ma on jakichś
koneksji żydowskich. – Dlaczego? – zdziwił się. – Przecież ty mówisz w jidysz.
Użyłeś wyraźnie słowa z tego języka: „czajnik”.
Epizod, który wspominam najcieplej wiąże się z aperiodycznym zjawi-skiem naukowo
satyrycznym znanym jako „Acta Brutusica”, trwającym spontanicznie w latach
1992-96. Krajowi astronomowie wiedzą, co to takiego; pozostałym nie będę
tłumaczył, gdyż trwałoby to zbyt długo. „Acta” czytali wszyscy: studenci,
portierzy, pracownicy naukowi; widziano je nawet na biurku ówczesnego rektora
UJ, śp. prof. Andrzeja Pelczara (1937 2010). Otóż po wydaniu pierwszego numeru
naszego pisma Konrad przyniósł nam kilka swoich świetnych, dowcipnych tekstów
literackich sprzed lat (wierszem i prozą, poniżej przytaczam jeden z wierszy). Z
Jego inicjatywy kilku krakowskich astronomów wzięło udział w konkursie na
wesołe, miniaturowe wiersze Jego pomysłu, które nazwał „wierszami znikowymi”. Te
nietypowe dawki humoru wśród poważnej naukowej rzeczywistości cenili wszyscy.
Jedna sprawa pozostaje dla mnie tajemnicza. Otóż, w mrocznych dniach stanu
wojennego, kiedy sowiecka kuratela wydawała się niewzruszona, Konrad
kilkakrotnie powtarzał z przekonaniem: „Nie martwcie się. W roku 1989 Polska
będzie wolna”. Nie traktowano tego poważnie; zresztą dla realistycznie myślących
było to stwierdzenie zbyt abstrakcyjne. Nigdy nie zapytałem Go, skąd może to
wiedzieć. Niepojęta przenikliwość? Prorocza wizja? Przypadek?
*
Dwa fragmenty jednego z wierszy Konrada Rudnickiego (ok. 1970
r.)
[…]
Jak wygrzebiemy się kiedyś z nędzy,
Jak żona da mi dużo pieniędzy,
Tak sobie marzę, co wtedy zrobię:
Pójdę i znaczków nakupię sobie,
kopert, papieru – aby w ten sposób
Napisać listy do różnych osób:
[…]
Potem zakleję je uroczyście,
Przylepię znaczek na każdym liście,
Spać już nie idąc, o rannym brzasku
Do Bielańskiego pojadę Lasku.
Tam spacerując wśród leśnych alej
Będę rozmyślał, co zrobić dalej.
I rozważywszy różne pomysły
Powrzucam wszystkie listy do Wisły.
I będę patrzył z stromego wału
Jak moje listy toną pomału:
Jeden i drugi, trzeci, dwunasty
I siedemnasty, i dziewiętnasty.
Wreszcie utoną ostatnie dwa.
Aha…
(Rozważania, gdy ze skupioną miną słuchałem na posiedzeniu naukowym
referatu o nowych metodach astronomicznych w geodezji – K.R.)
Konrad Rudnicki przy teleskopie „Maksutowa” w Obserwatorium
Astronomicznym
Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. (z prywatnej kolekcji autora)